Dziś chciałabym poruszyć ważny temat, dotyczący potrzeb włosów i tego, jak dzięki odpowiedniej pielęgnacji się one zmieniają. Włosy każdego z nas są inne, różnią się grubością, gęstością, kolorem, długością, porowatością itd. Oznacza to, że nie istnieje jedna właściwa pielęgnacja, która będzie odpowiadała każdemu.
Gdy rozpoczynałam świadomą pielęgnację włosów, ogromną nadzieję pokładałam w proteinach, które mają za zadanie odbudować strukturę włosów. Reakcja moich włosów na produkty proteinowe bardzo mnie zdziwiła, ponieważ włosy wyglądały na jeszcze bardziej zniszczone - były suche, szorstkie i matowe.
Dopiero po kilku miesiącach, gdy odkryłam olejowanie oraz metodę OMO (odżywienie-mycie-odżywienie) włosy nabrały zdrowszego wyglądu, przestały się puszyć, a co najważniejsze - były coraz dłuższe, bo końcówki już się nie kruszyły. To wtedy odkryłam, że moje włosy wcale nie są idealnie proste.
Przed umyciem głowy szamponem nałożyłam na włosy maskę Kallos Milk i trzymałam ja pod czepkiem ok. 40 minut. Na koniec nałożyłam na 5 min odżywkę Garnier avokado i masło karite.
Efekt był cudowny. Włosy były niesamowicie sypkie, mocne ale nie brakowało im miękkości i elastyczności.
Jak się okazało włosy wcale nie potrzebowały przerwy w intensywnej pielęgnacji, były po prostu przenawilżone i brakowało im życia. Cieszę się, że w końcu odkryłam przyczynę powtarzających się często bad hair days i będę teraz zwracać większą uwagę na to, czego konkretnie potrzebują moje włosiska, zamiast nakładać na nie olej czy maskę, którą mam pod ręką.
Jaki jest wasz stosunek do produktów proteinowych? Uwielbiacie, czy może omijacie je szerokim łukiem? Pozdrawiam! ♡